Aktualności
Świętujemy 100. rocznicę urodzin Konrada Wolfa!
31.10.2025
05.11.2025
W sposobie, w jaki Marion Cotillard mówi, jest pewna cisza – spokojna intensywność, uosabiająca istotę kobiet, w które wcielała się na ekranie. Aktorstwo nie było jej świadomym wyborem, było wpisane w jej DNA. „Moi rodzice byli aktorami” – mówi po prostu. „Odkąd pamiętam, też chciałam grać.”

Dorastając za kulisami teatru ojca, Cotillard była zafascynowana elektryzującą mocą, jaką ma w sobie opowiadanie historii i magią widowni, pochylającej się w ciemności ku scenie. Podziw matki dla Grety Garbo dodatkowo ukształtował jej wrażliwość. „Ona była pierwszą aktorką, która naprawdę mnie zafascynowała” – wspomina Cotillard. „Prawdopodobnie to ona rozpaliła moją miłość do kina.”
Wyjątkowa obecność Grety Garbo – na przemian pojawiającej się i znikającej – mogła w dużej mierze przyczynić się do wypracowania przez Cotillard jej własnego stylu: delikatnej, a zarazem w pełni kontrolowanej równowagi między siłą i wrażliwością.

Kariera Cotillard osiągnęła punkt zwrotny dzięki filmowi Oliviera Dahana “Niczego nie żałuję” – Edith Piaf, w którym wcieliła się w postać legendarnej piosenkarki. „Szybko zrozumiałam, że najważniejsza w tym zawodzie jest ciężka praca” – wspomina. Przez miesiące zagłębiała się w świecie Piaf – studiowała jej głos, gesty, nawet sposób oddychania, mimo że w filmie sama nie śpiewała. Ale najważniejsze przygotowanie dotyczyło wnętrza.
„To nie było tylko poznawanie faktów z jej życia. To była prawdziwa wyprawa w głąb jej duszy – próba zrozumienia jej lęków, radości, pasji” – tłumaczy Cotillard. Granie Piaf oznaczało zanurzenie się w tajemnicy: „W każdym z nas jest tajemnica. Nawet wobec siebie samych nie zawsze jest jasna, a u kogoś innego jest ona jeszcze głębsza.”
Cotillard odrzuca ideę uniwersalnej metody aktorskiej. Każda postać wymaga nowego podejścia. Przy filmie “Dwa dni, jedna noc“ braci Dardenne ćwiczyła bez końca, dopóki każdy gest nie stał się instynktowny. Na planie “Incepcji“ Christophera Nolana mierzyła się z intelektualnymi zagadkami u boku Leonarda DiCaprio. „Mieliśmy mnóstwo pytań” – mówi ze śmiechem. „A kiedy oglądasz film, wszystko nabiera sensu.”

Cotillard gra często kobiety zranione, nawiedzone, ale niezłomne. Co ciekawe, ona sama dostrzega to dopiero z perspektywy czasu. „To inni mi to uświadamiają” – przyznaje. „Role jakby same mnie odnajdują, jakby już na mnie czekały.” Film Jacques’a Audiarda “Rust and Bone“ był dla niej jednym z najbardziej transformacyjnych doświadczeń: „Jego geniusz mnie przytłoczył – emocjonalnie i fizycznie.”
Pracując z Jamesem Grayem i Joaquinem Phoenixem przy “Imigrantce“, Cotillard przyjęła intensywną metodę aktorską stosowaną przez Phoenixa. Ale nawet w dramatach ceni chwile lekkości. „Lubię, gdy nawet w dramatach jest odrobina radości” – mówi. Jak choćby zdarzający się jej rzadko błąd na planie – zapomnienie kwestii – wywołał śmiech i zmienił nastrój ich współpracy.

Olivier Père zauważa powracający motyw: Cotillard często gra artystki – piosenkarki, aktorki, kobiety odgrywające role w rolach. Wspominając “Niewinność“ Lucile Hadzihalilovic, Cotillard przyznaje: „Granie kogoś, kto sam występuje, to jak trzymanie lustra przed lustrem. Jednocześnie odsłaniasz się i ukrywasz.”
Dla Marion Cotillard kino to nieustanne doświadczanie empatii i odradzania. „Każde spotkanie jest wyjątkowe” – mówi. „Każda rola to nowe życie. Kino jest pełne życia.”
Obejrzyj rozmowę Marion Cotillard z Olivierem Père tutaj.